sobota, 29 września 2012

Dwojaczki


Drugie zajęcia lepienia z gliny :) Trochę poległam na kole, ale poszło nieźle. Jakby człowiek miał nieograniczoną ilość czasu, jakby mógł się zaprzyjaźnić tak naprawdę z kręcącą gliną, gdyby nie było tylu obcych, człowiek na pewno czułby się lepiej, swobodniej i byłoby inaczej, ale jest jak jest i trudno się mówi :) Ale za to robienie z wałeczków poszło mi fajniej niż ostatnio mimo, że glina była zdecydowanie za mokra.


Dzisiaj ulepiłam dwojaczki:) Nie wiem właściwie do czego mogłyby służyć, bo są dość malutkie, może na paluszki słone i z makiem ;) Miałam stracha z rączką, że się zapadnie, ale stoi ładnie i mam nadzieję, że nic jej się nie stanie w trakcie suszenia.

Święto Archaniołów dzisiaj :)


Zauważyłam, że często gęsto z moimi dziełami jest tak, że nawet nie myślałam o czymś takim. Nieulubiony święty, nie ta trójca... ;) Miałam kawałek półki sosnowej i idealnie się nadawał na 3 obrazki. Myślałam bardziej o Jezusie, Maryi, ale kto trzeci? I potem oświeciło mnie – Archaniołowie:) Idealnie, bo 3 sztuki. Ze znalezieniem inspiracji nie było problemu, bo temat dość powszechny. Trochę zrobiłam wariację na temat Rafała – rybka być musiała i niekoniecznie jest właściwa.


Michał wydawał mi się najłatwiejszy – wojownik, miecz, zbroja, ale szczegóły okazały się prawie zabójcze;) Dużo malowania.


Gabriel najważniejszy i właściwie najmniej problematyczny :)


Na tyłach napisałam modlitwy, wiszą nad wejściem. I odkąd zmienił się kolor przedpokoju z bladego różu na konkretny amarant – wyglądają jakby bardziej na miejscu :)

poniedziałek, 24 września 2012

Jasmin


Wszędzie są ludzie dobrzy i źli. Na każdym kontynencie, w każdej religii, w każdej partii, w każdej wspólnocie. I boli mnie bardzo kiedy na całą grup patrzy się przez pryzmat tych złych... Bo to strasznie krzywdzące i niesprawiedliwe... Każdy mierzy swoją miarą i zawsze mi się wydaje, że inni mają dużą tolerancję. I błąd. Ale ja ją mam :) I zrobiłam sobie laleczkę muzułmankę.


Nie ma jeszcze bucików, bo do bucików zawsze zabieram się jak pies do jeża:) Ale bluzka wyszła mi rewelacyjnie – zrobiłam ją ze spódniczki i akurat udało się wyciąć tak, że zamek jest na pleckach. Lalki mają duże głowy i duże siedzenie więc wciągnięcie gotowej bluzki bywa problematyczne...
Podoba mi się ten sposób wiązania chusty, też bym tak chciała, ale moja twarz nie za bardzo się do tego nadaje. Może po prostu nie znalazłam jeszcze swojego koloru. Ale jest to jak na mój gust piękny zwyczaj – u nas też kiedyś mężatki obcinały włosy i chowały po chustką. Piękne... :)

Pożeracz :)


W sumie do niczego mi nie są potrzebne. Nie mam kafelek w kuchni i jedynym klejącym się miejscem jest lodówka (i tak moooocno oklejona:). Kafelki będę miała kiedyś, ale to bardzo odległe kiedyś ;) Ale tak mi się spodobało, że też musiałam sobie TAKIEGO stwora zrobić:)


Z braku potrzeby trzymania czegokolwiek innego zjada kapselka, ale ścierkę też można by mu upchnąć;)

Filcowato


Kupiłam pare arkuszy filcu. W końcu :) Zawsze się przymierzałam, ale tak jakoś nie było po co, nie było za co. W sumie dalej nie było za co, ale trudno się mówi ;) Zaczęłam taki malusi projekt, ale przez druty nie mam czasu. Na razie mam tylko kwiatuszek...


Jak skończę będzie fajnie :)

Lampka


Kiedyś dawno temu pracowałam w sklepie. Moja mama niestety tam utknęła... Mało to kreatywne zajęcie – kasujesz towar, wykładasz towar. Ale czasem coś się we łbie zaświeci:) Tym razem to była lampka :D


Patyczków do lodów skolko godno, czy jak to się tam mówi. Szkiełek z upływem lat też się nazbierało. W elektryce babrać też się już potrafię – podłączenie wkrętu do żarówki do kabla – zero problemu, dwie minuty ;)
Światło nastrojowe, ciepłe. Może nie koniecznie do czytania, ale żeby se zębów o biurko nie wybić wystarcza ;)
I dawno temu za ten projekt wygrałam torbę Parfois u Burdy :) A tak się pochwalę, a co ;)

Żylaste lepsze;)


W życiu bym się po sobie tego nie spodziewała... W przypływach chwilowej słabości pozwalałam sobie co najwyżej na jakiś mały kwadracik 10x10 cm, ale nigdy więcej. A tu proszę... Pełnowymiarowo, z zakupem dodatkowego sprzętu i postanowieniem uzupełnienia go do poziomu „pełni szczęścia” oraz zdobycia niezbędnej wiedzy ;)
Wzięłam się za robienie na drutach! Ha. I to do tego stopnia, że wyciągnęłam sweter, który robię dla męża od jakiś 6 lat :D I chyba tym razem go skończę... W nagrodę nie ma to tamto – będzie musiał mi kupić przynajmniej pół kilo jakiś nitek, bo marzy mi się coś takiego:)


W sumie do następnej wypłaty powinnam się wyrobić... :>

***
Getry, o których pisałam jakiś czas temu są skończone. Co prawda później niż powinny, bo moje rzeczy mają taką magiczną właściwość, że jak znikną z pola widzenia, to o nich zapominam. Getry się schowały w nowym koszyku na grzyby, przeznaczonym nie na grzyby. Cudownie się odnalazły w piątek, ale jakoś nadal niedomagam przeziębieniowo i sesji zdjęciowej nie doczekały. A mam wizję artystyczną, gdzie sesja ma się odbyć, więc to musi poczekać:) W sobotę też szczęśliwie po ponad roku dziubania ukończyłam taki tam kapturek na wzór średniowiecznych. Niestety moja wiedza o drutach ogranicza się do oczka prawego i lewego, względnie „zrób prosty warkocz”, w efekcie czego brzeg zawija się uparcie nawet po obszydełkowaniu brzegu... Muszę zrobić muszelki, albo krokodylka i może będzie dobrze... Do tego sesja będzie jak będzie ;) Znaczy jak zlikwiduje wywinięcia...

***
A na koniec wynik dzisiejszych poszukiwań w necie w trakcie pracy... No bo mi się mózg lasuje od siedzenia w biurze! Moja odporność na biuro to max. 4 h, a potem MUSZĘ w teren. To już zboczenie ;) Ale spoko – nie nadużywam sprzętu biurowego do działań prywatnych... Za uczciwy człowiek jestem, za bardzo wierze w karmę... ;)
TADAAAAM! Ośmiornica :D


Tak fienc postanawiam, że drutowania się nauczę, bo też chcę takie robić:) Na szydełku już umiem i to bez wzoru, czym kiedyś zadziwiłam liczne grono rękodzielniczek... (dziiiiwneeee... Rękodzielnik powinien umieć bez wzoru, przynamniej w przybliżonej formie... :), a wiadomo, że kolejna nawet w chwili obecnej niepotrzebna wiedza zawsze się przyda! Wychodzę z założenia, że warto inwestować tylko w to co zabiorę ze sobą do grobu, czyli MÓZG i mam nadzieję, że jednak nie będzie zombieapokalipsy ;) Szkoda by było tych moich dodatkowych fałdek dla bezmózgów...

sobota, 15 września 2012

2D -> 3D


Dawno, dawno temu, za górami za lasami ;) czyli kiedyś potrafiłam rysować, potem przestałam... Bo trochę nie było warunków, bo się nie chciało, ręka odwykła. Ale 4 segregatory bazgrołów zostały :) Niektóre lepsze, inne gorsze – w sumie nic odkrywczego, co by kto inny nie namalował, nie ma czym się chwalić. Jedne obrazki miały znaczenie, inne nie. Jedni bohaterowie mieli swoją historię, inni to tylko artystyczna zachciewajka.
Ten obrazek ma swoją historię, albo raczej jego bohater ;)


Artur, eksdemon i bez wdawania się w szczegóły :) Piszę o nim książkę i jeśli kiedykolwiek ją skończę i wydam to tylko i wyłącznie w Fabryce Słów – ot taka mała fanaberia... Lubię lalki, zwłaszcza te duże i drogie, z żywicy (podejrzewam, że większość wie o co chodzi;), ale prędzej chyba piekło zamarznie niż mnie będzie na nią stać... Więc skoro nie można mieć tego czego się chce, to można zastąpić to trochę innymi sposobami ;)


Ma 70 cm wzrostu, glanowate buty na klamerki ze sztucznej skóry, wisiorek który tylko koło srebra leżał, dżinsy bez kieszeni i ciągle nie mam czasu uszyć mu koszuli, ale dobrze, że chociaż włosy ma ;) Wszystkie szmacianki oddałabym po krótszym lub dłuższym zastanowieniu, ale Artur zostaje na zawsze...

Warsztaty


Z gliny samoutwardzalnej już kiedyś robiłam takie różne małe cusie (gdzieś w szafce jest skitrana, wrócę do tego:). Ale jak się robi pod okiem fachowca, co powie co i jak – no ba! Zupełnie inna robota :)


Trochę jestem zawiedziona, bo się niewiele ubrudziłam, ale jest O.K. Ulepiłam dwie miski i ponoć jest nieźle. Za dwa tygodnie kolejne spotkanie – może się dopcham w kolejkę do koła garncarskiego. Mąż się załapał i pochwały zebrał, bo ponoć glinę czuje :)


Już od dłuższego czasu mi się marzy taka zabawa na stałe - nie okazjonalnie. Z lepieniem nie ma problemu, ale po wyschnięciu... Hmmm... Może kiedyś...


Na razie zostanę przy dzierganiu. I koniecznie muszę znów zacząć kupować Burdę. Co prawda dwuletnia kolekcja do kombinowania własnych rzeczy powinna wystarczyć, ale przecież można czasem iść na łatwiznę, nie? ;)

Etui


Lista rzeczy do zrobienia długa. Ale jak człowieka natchnie to coś się w kolejkę wpycha ;)
Ja telefon po prostu wpycham w kieszeń, mama nosi w torbie. Kiedyś kupiłam jej skarpetkę zamiast etui, ale zgubiła. Stwierdziłam, że trzeba coś zrobić, co nie ucieknie ;)


Dosiadłam się do roboty na jeden wieczór, ale było późno i wykończenie było poranne.


Ostatnio mam fazę na dzwoneczki, więc do wszystkiego doczepiam. Koraliki w zapasie, hefalump znaleziony nie wiadomo gdzie, bo przecie wszystko przyda się ;)
Bardzo żałuję, że tą bawełnę odkryłam w momencie, kiedy producent zbankrutował...

środa, 12 września 2012

Łatwiej przeskoczyć niż obejść ;)


Trochę się dziś zdenerwowałam... Otwieram jeden, drugi, trzeci blog – trzeba mieć zaproszenie od twórcy... Byłam cichym wielbiciele, jakże teraz mam prosić o dostęp, skoro nigdy się nie odzywałam? Głupota ludzka – po co zakładać bloga, oficjalnego, fanów natrzaskać, a potem blokować? W sumie tylko jednym jestem mocno zdruzgotana, reszta niekoniecznie przejawia duże straty dla ludzkości ;) Oby to nie była nowa moda...
 ***
Dziś przedstawię wam mój autorski projekt (chyba, że nie, ale nic o podobnych tworach nie wiem:) BABA!


Ważą średnio ok. 3 kg (w zależności od wypełnienia:). Inspiracja były maleńkie laleczki obrzędowe Słowian, a na taką mega-kobietę natchnęli mnie moi znajomi. W sumie powstało ich 6, dwie oddane, jedna u mnie na półce i niekoniecznie będę robiła więcej, bo za dużo miejsca zajmują ;)
Zauważyłam, że w tym roku zaczynają być modne stopery do drzwi – noooo, taka baba nieźle się do tego nada :D

sobota, 8 września 2012

Duże


W tym roku oboje z mężem odkryliśmy przyjemność tworzenia dużych form :) On sobie łupie w dużych kawałkach drewna, ja zaczęłam szyć duże lalki, a co :) Skoro inni mogą, to czemu nie ja? To jest trochę tak jakby się tworzyło najlepszego przyjaciela/dziecko, w zależności na co ma się nastrój. Wstępnie myślałam o różnych rejonach świata, ale chyba mam za mało przestrzeni. Aczkolwiek taka Eskimoska... Snhsnhsnh :> Pomyślimy...
Po pierwsze przedstawiam Wam Wioletkę.


I Nutellę – nazwaną tak tylko roboczo, ale zostało jej na dłużej ;)


Mają po 70 cm wzrostu (i dlatego żadna inna lalka jeszcze nie dorobiła się sesji zdjęciowej w plenerze) i są nieco ciężkawe, bo wypchane trocinami lub jakimiś strzępkami szmatek, czyli do ubrudzenia, a potem się zobaczy, bo wyprać się na bank nie dadzą;)
Największym wyzwaniem były buty... Kiedyś próbowałam szyć dla lalek nieco mniejszych, ale szlag mnie trafiał, a te zrobiłam z gotowych wykrojów krążących gdzieś po internecie. Jest fajnie :)


Akurat kiedyś mąż sobie kupił w ciuchbudzie oczywiście, kurtkę skórzaną – okazała się niewypałem, ale do szycia pierdołek - jak znalazł :)


Mam wyrzuty sumienia, bo mi jeden chłopak siedzi w samej koszulce i skarpetkach (rozmiar 15-17 idealnie pasuje, więc gdyby ktoś miał takie mało przechodzone to chętnie przyjmę ;), a jest dla koleżanki... Znowu będzie, że jestem niesłowna... Się jutro skończy :)

Ulubiony święty


Od jakiegoś czasu maluję... Powiedzmy że coś w stylistyce ikon. Na grubych, dębowych deskach, albo resztkach po półkach i innych odzyskanych drewienkach ;) żaden tam ze mnie profesjonalista – drukuję obrazek, kalkuję, nanoszę kolory. W sumie ikony kopiowało się z podlinnika, więc niejako niezgodności nie ma ;) Ale akryl, to już inna historia :)
Marzy mi się choć kursik jakiś, że o profesjonalnej nauce nie wspomnę, ale trochę to za dużo kasy kosztuje i chyba wolę mieć farby i deski, niż profesjonalną wiedzę... Mam już w sumie upatrzony podręcznik, trzeba tylko kiedyś kupić... No nic :)
Dzisiaj pokażę Wam faceta w którym się zakochałam :) Chłop, który jest w ogóle jakby nieistotny, prawie nie istnieje. Najbardziej zdyskryminowany facet w Biblii jednym słowem mówiąc. A niby u Żydów kobiety były nieważne... Przedstawiam Wam świętego Józefa.


Kiedyś grzebiąc po internecie znalazłam rysunek, ale namalowany chyba węglem (oczywiście źródła podanego nie było, więc jakby kto wiedział...:) I nigdy w życiu nie myślałam o tym, żeby go malować. Jezus, Maryja, aniołowie – tak. Ale nie Józef. Bo i po co? Taki jakiś dziwny święty pojawiający się ewentualnie na Boże Narodzenie. Nigdy na niego nie zwracałam uwagi. Ale jak to mówią, punkt widzenia zmienia się od miejsca siedzenia i będąc w różnych sytuacjach, człowiekowi pojawiają się w głowie różne zapatrywania na różne tematy...

(oryginał - źródła nie znam...)

Dostał dziwne miejsce na ścianie. Prawie ostatnie wolne, bo wszystko w domu zajęte półkami pod książki. Mianowicie między jedną taką półką, a kanapą – że kiedy na dzień jest złożona, to w sumie go widać, ale może umknąć uwadze. Ale tak chciałam, bo chciałam go blisko. Żeby czuwał, żeby może się wstawił gdzie trzeba i popychał tematy do przodu...
Cudowny facet. Przychodzi do niego jego narzeczona i mówi: jestem w ciąży. Niby takie nic, no ale przecież nawet ze sobą nie spali. Czyli kto inny ją pierwszy dorwał... Ha! I to nie jakiś tam sąsiad, któremu można w ryj strzelić, tylko Bóg. A jak Bogu strzelić? Jak dobrym człowiekiem musiał być, żeby jej nie powiedzieć „spadaj”. Przecież mógł Anioła nie posłuchać, że niby ma głupie sny itp. I Jezus byłby z patologicznej rodziny... Gdzieś czytałam, że Józef robi za ochroniarza, że się nie ujawnia żeby dobrze chronić swoją rodzinę. Ale chyba guzik prawda – mój mąż też jest ochroniarzem, zwłaszcza na koncertach pod samą sceną i żebym nie została zgnieciona o te płotki, to musi być widoczny ;) Myślę, że chodzi o coś innego, ale jako wielbiciel teorii spiskowych jeszcze do tego nie dotarłam...

piątek, 7 września 2012

Kto nie gra - nie wygra...


Od rysowania odwykłam bardzo... No ale coś tam człowiek jeszcze potrafi;) I w pierwotnej wersji w ogóle nie myślałam o konkursie, jednak po dłuższej chwili zastanowienia, to czemu niby nie?
Trzeba zaprojektować coś w stylu białej ceramiki szczecińskiej.


Wymyśliłam zwykłą miskę na włóczkę we wiadome wzorki (przynajmniej tak mi się wydaje;). Projektu nie ujawniam, bo nie wiem czy można – w regulaminie w sumie nic nie pisze, ale... ;)
Szczegóły na STRONIE.
*** 
Swoją drogą to człowiek trochę głupi jest... No bo do zwijania wełny używam miski od dawna, ale nie wiedziałam, że coś takiego produkuje się masowo i oficjalnie... I człowiek się nazywa rękodzielnikiem? Hmmm, żart jakiś... No a po drugie – kobieta to nie człowiek;)

czwartek, 6 września 2012

Maskowanie łąkowe ;)


Super krawcową nie jestem. Aczkolwiek marzą mi się jakieś wielkie projekty;) Może nie koniecznie od razu sława jak Prada cy cuś, ale poszyć choć dla siebie jakieś  fajne rzeczy. Do tej pory szyłam w tematach średniowiecznych – ale żadna to filozofia. Ot prostokąt jakiś plus dwa trójkąty na kliny i jakieś rękawy w kształcie litery T. Nie ma pola do popisu. Ale wiosną zmajstrowałam oto taką kurtkę...


Burda - szycie krok po kroku nr 2/2010, model 6 C.

Materiał pochodzi z ciuchbudy – zwykłe zasłonki. Przeleżały w szafie rok lub dwa i od razu były kupione z zamierzeniem jakiejś kurtki/marynarki. A że za sztukę 1 zł, a zasłonki były 2 – żadna to tragedia by była, jakby nie wyszło :) Teraz w szafie leżą kolejne 2 pary i czekają na swój czas...
Tak naprawdę to najwięcej pieniędzy wydałam chyba na zamek. I podszewkę – niestety jeden koc polarowy nie starczył ;)


Troszkę zmodyfikowałam wzór, bo nie wszywałam górnych kieszeni i ściągacza w pasie. Ale kaptur – mistrzostwo świata:) Nie dość, że olbrzymi to jeszcze z takim fajnym przeszyciem – na tym siedziałam najdłużej, bo jako „profesjonalna krawcowa” wiem wszystko ;)


Mój mózg jest jakiś dziwny powiem szczerze – kiedy mam wszystko na obrazkach rozrysowane (np. schematy szydełkowe) nie ma problemu z najtrudniejszymi wzorami. Ale kiedy coś jest opisane słownie, bodaj najprostszego – gubię się po pierwszym zdaniu;) Może to jest kwestia tego, że Polacy stosują zbyt barwny język i długie zdania?... Ale to nie tak, że ja nie czytam! Na książki brakuje mi miejsca w domu i nawet czytam ze zrozumieniem! :) Tylko do tych opisów jakaś tępawa jestem...
Bądź co bądź jak na pierwsze szycie – poradziłam sobie super i nawet kwiaty na plecach są idealnie spasowane :) Podszewka tylko okazała się wielce nie dopasowana... Następnym razem chyba poroszę o pomoc profesjonalną krawcową – skoro na materiał wydaję grosze i sama sobie wierzch uszyję, to wydać te pare złotówek na ładny środek tragedią nie jest :)

Gęba boli, ale ręce nie ;)


Stwierdziłam, że to chyba nie jest tak, że ja niektórych robótek nie lubię. Zawsze mówię, że haft i druty są be, a np. szydełko uwielbiam. Ale... Mam zaczętą chustę na szydełku, która niby jest ładna, fajna włóczka itd. a leży od dłuuuugiego czasu i nie mogę jej skończyć. Za to wczoraj wymyśliłam sobie, że zrobię getry z warkoczami (mooje pierwsze w życiu:) i proszę – idzie :)


Wszystko to chyba kwestia wzoru, co to ma być i szybkości dojścia do celu. Bo jaka robota by nie była, to lubię ją szybko kończyć i do czegoś następnego:) No cóż... Jedne rzeczy muszą być stałe, inne muszą się ciągle zmieniać ;)

Mała rzecz, a cieszy...

Przynajmniej mojego męża :)


Nie wiem, skąd ja to zgapiłam - czasem po prostu zapisuję obrazek i po jakimś czasie realizuję czyjąś wizję artystyczną...


Gdyby ktoś znał źródło - polecam się pamięci :)

środa, 5 września 2012

Jesiennie...


Z której strony by nie spojrzeć widać jesień... Jarzębina co prawda jest pomarańczowa od lipca i buki już żółkną, a samochód trzeba z liści lipy odgarniać, ale tak naprawdę dopiero po urodzinach zaczynam ją czuć na całego. Trzeba się jeszcze nacieszyć błękitnym niebem i zielenią liści...


W dużej mierze rękodzieło i inne ciekawe zajęcia trzymają mnie w pionie, a nie gdzieś tam w ciemnych zaułkach depresji. Jedne jesienie są lepsze, inne gorsze. W tym roku liczę na szkolenie, które człowiekowi włączy nowy zakres myślenia ;) Cóż... Jednych natura obdarowuje tym w naturalny sposób, inni muszą sobie radzić inaczej :)


Fakt faktem pozostaje, że kryształków robiących tęczę przydałoby się więcej... :)

Ufajdolić się po łokcie ;)


Generalnie nie lubię jak jest bardzo brudno. Brudno w lekkim zakresie jest do przeżycia ;) Tak więc zazwyczaj moje rękodzieło ogranicza się do tego co nie brudzi, albo brudzi mało. Co nie znaczy, że malując jest sterylnie – zazwyczaj wszystkie domowe ciuchy są pokryte akrylowymi kropeczkami i innymi formami geometrycznymi. Do przeżycia :) Ale nadszedł czas na poważne zmiany! Zapisaliśmy się z mężem na taki miniaturowy kurs o naszej szczecińskiej ceramice:)

(ptasiorek grający z dni ukraińskich i kotki z L.O. plastycznego :)

Mam fioła na punkcie gliniczków, zwłaszcza tych szkliwionych. Każdy wyjazd na jarmarki i tym podobne uroczystości kończy się zakupem jakiegoś, więc czemu nie spróbować by w końcu zrobić coś samemu? Kubek czy talerz to nie ptaszek (mój ulubiony przejaw gliny, nie licząc aniołków;), ale jeśli będzie można zrobić coś idealnie okrągłego, w sam raz do ręki, to już mi się morda śmieje:)

Skrzyneczka na klucze


Zazwyczaj mam problem ze zdjęciem przed... Tu jeszcze w miarę zmieściłam się w czasie możliwym do cofnięcia;)


Wiocha totalna -wiem, ble :) Ale kiedyś dostałam, a że taki sprzęt był potrzebny to wisiało w przedpokoju... A że jakoś miesiąc temu stwierdziliśmy, że 4 lata bez malowania to czas stracony (i nie ważne że ścianie nic nie jest;) to się nawinęła okazja do zmiany i nawet długo nie musiałam myśleć jak to będzie:)


Po pierwsze urwać i oszlifować – wszystko odstające znikło, a i tak przy malowaniu kawałki farby spodniej zaczęły odłazić... Trudno, nie poddajemy się;)


Na zdjęciu róż wygląda nieco wściekle... W korytarzu wygląda trochę lepiej;) No po prostu musiałam mieć bollywoodzki przedpokój i już! Nie wiem czemu po wprowadzeniu się od razu tego nie zrobiłam, bo jest naprawdę dużo lepiej niż jakiś smętny wrzos...


No bądź co bądź – mój ukochany symbol się na nim pojawił, bo mimo że jestem obrządku katolickiego mocno w karmę wierzę. I wędrówkę dusz – bo przecież Niebo byłoby za dużą kumulacją energii, a jak każdy ekolog wie - obowiązuje przemiana materii i przepływ energii :)

Wykuli mi zęba...


I to dosłownie – ósemka rosnąca poziomo. Nie czuję policzka, języka, bólu na razie też (aż się boję co będzie później:). Antybiotyk wzięty, ketonal też już na wszelki wypadek, bo strach się bać – 4 szwy! Wiem, że przeżywam jak dziadek okupację, ale to mój pierwszy wyrwany stały ząb. I tak jestem w miarę szczęśliwa  (o ile w takim przypadku można mówić o szczęściu), bo dawno temu słyszałam, że statystyczny Polak w wieku 25 lat nie ma przynajmniej jednego stałego zęba. Na tym punkcie mam hopla z przerzutką, więc dochodząc tamtego wieku nieco się stresowałam. A tu proszę – lat 30 i pare dni i dopiero pierwszy ząb i to całkiem zbędny (czyt. niewidoczny;) sru! :)
 ***
Dzisiaj się pochwale kolejnymi zmianami w kuchni:) Tym razem półka zyskała nowy poziom:)


Po sztormach wiosennych wybrałam się na plażę w Czarnocinie. Leżały sobie dwie gałęzie. Dobrze, że samochodem byłam, bo nie odpuściłabym tych gałęzi za żadne skarby :) Większa miała około metra i posłużyła właśnie jako tralki do półki – lewa nie jest zbyt efektowna, nie ma czym się chwalić, ale generalnie z efektu jestem bardzo zadowolona. Plus obrazki i kuchnia zmienia się w naprawdę przytulne miejsce, a w sumie zawsze taka była, ale jest bardziej ;) Mało maślane...
We wstępnych założeniach miała być elementem regału na książki. Ale regału nie ma nadal, choć jest nadwyżka książek. Tylko, że na nim zajmowałaby niepotrzebnie miejsce, które zajmą książki... Jest O.K. :)
A z drugiej gałązki powstała taka oto ozdoba na komodę do przedpokoju...


Wygląda nieco jak rogi jelenia :) Dla niej wstępnie też miało być inne zastosowanie – wieszak na klucze. Ale, że to takie delikatne drewno, bałam się strat (zwłaszcza, ze kluczy dużo mamy) i wolałam takie mało użytkowe coś ;)


Ostatnio po internecie krążą małe stópki kamienne, też musiałam takie mieć, zwłaszcza że żyjemy pewną nadzieją, ale o niej może kiedy indziej :)