Z gliny samoutwardzalnej już kiedyś robiłam takie różne małe
cusie (gdzieś w szafce jest skitrana, wrócę do tego:). Ale jak się robi pod
okiem fachowca, co powie co i jak – no ba! Zupełnie inna robota :)
Trochę jestem zawiedziona, bo się niewiele ubrudziłam, ale
jest O.K. Ulepiłam dwie miski i ponoć jest nieźle. Za dwa tygodnie kolejne
spotkanie – może się dopcham w kolejkę do koła garncarskiego. Mąż się załapał i
pochwały zebrał, bo ponoć glinę czuje :)
Już od dłuższego czasu mi się marzy taka zabawa na stałe - nie okazjonalnie. Z lepieniem
nie ma problemu, ale po wyschnięciu... Hmmm... Może kiedyś...
Na razie zostanę przy dzierganiu. I koniecznie muszę znów
zacząć kupować Burdę. Co prawda dwuletnia kolekcja do kombinowania własnych
rzeczy powinna wystarczyć, ale przecież można czasem iść na łatwiznę, nie? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz