niedziela, 24 stycznia 2016

Wisiadełko

Jedne kobiety mają stosy butów. Inne torebek. Jeszcze inne jakieś tam inne fetysze. Ja mam deski ;) Deski w różnych wielkościach i gatunkach drewna. Musi być dużo, bo jak się zbliża ku końcowi to jestem chora. To samo tyczy się śrubek, nakrętek, gwoździ, haczyków, przekładek, zawieszek obrazów i innych takich co se można na kilogramy nakupić i zawsze "kosztowało 10 groszy! Czemu taki duży ten rachunek?!" Bo jak człowiek ma wizję, to musi skierować swe kroki ku odpowiedniej półce/szufladzie i musi stamtąd wyciągnąć wszystko co potrzeba. I nie daj Panie Boże jak zabraknie jednej sztuki...
Tym razem zmajstrowałam sobie wieszaczek do biżuterii. Bo w sumie nie miałam żadnego sensownego miejsca na nią. O ile jeszcze kolczyki mają fajne miejsce to wisiorki już wcale, a coś czuję, że niedługo ich przybędzie (dzieci coraz większe, nie będą może już urywać ;)


Najgorsza robota to wkręcanie haczyków. Sosna, to poszło ekspresem i gołymi paluchami. Ale drogo to wychodzi patrząc, że metoda ma być tania i szybka...


Potem pomyślałam, że równie fajnie mogą wyglądać zwykłe, kolorowe spinacze okręcone np, na strzale (gdzie ten mój Mąż kołczan upchnął?...;) i zawieszone na drzwiach. To to sobie do witryny dokręciłam. Znaczy Mąż mi ;)
Tak tylko mi czegoś brakowało i pomazałam na turkusowo...


I nie jestem pewna, czy lepiej czy gorzej, ale wisiorki wiszą i o to chodziło ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz