środa, 18 września 2013

Nie zaczynaj niczego w piątek, co wymaga „dni roboczych”...

DYGRESJA :)

Och jakim to kretynem trzeba być, by po wielokrotnych nauczkach od siebie samego i od innych zaczynać pewne dzieła w piątek... Najbardziej spektakularnym było chyba kupowanie mieszkania, kiedy to pan z pewnej firmy doradczej w piątek, mocnym popołudniem nam oznajmił, że nikt nam kredytu hipotecznego nie udzieli. Po wpłacie zaliczki na owo mieszkanie do pośrednika. Dużej... Omdlewałam cały łikend ze strachu i zgryzoty, a pan pośrednik od razu w poniedziałek podesłał nam kilka banków, które chciały z nami gadać. Pan fioletowy oczywiście potem też do nas wydzwaniał, że jednak kredyt dostaniemy, ale dla niego było już za późno... Pare innych wtop jeszcze było, ale już nie przypłaconych takim stresem :)

TEKST WŁAŚCIWY ;)

W piątek 13-go (dla mnie wcale nie pechowy :) zamówiłam maszynę. Maż marudził od rana, żebym się zdecydowała, ale moje mieszane uczucia co do finansowania zakupu opóźniały decyzję. Bo większe pół* kwoty miałam, a te mniejsze pół trzeba dołożyć... A to miało być tylko moje ciułanie i miało się zrealizować koło końca roku...
Zamówienie wysłałam po 16, czyli jak normalni ludzie już nie pracują ;) Dowalili mi jeszcze do proformy koszty wysyłki (a miały być darmowe) – tak wiec przelew nie poszedł i czekałam do poniedziałku rano, aż mi powiedzą jak to jest. Miły pan zadzwonił do mnie przed 9, że tak, że oczywiście transport darmowy, robić przelew, on mi już maszynę wysyła (z tym to chyba przekoloryzował ;) Mąż cały dzień w pracy, więc przelew poszedł wieczorem. We wtorek nawet nie czekałam na telefon od kuriera. Ale profilaktycznie po 21 wysłałam maila do wikingów, gdzież moja maszynka się podziewa :) Bo już raz tak było, że czegoś na fakturze miało nie być, a było i wychodziła niedopłata i tak sobie czekaliśmy na paczkę i czekaliśmy... No i pan (pracoholik jakiś ;) odpisał chwilkę później, że już wyjechała :) Uspokojona i radością przepełniona wyłączyłam komputer i skierowałam swe kroki ku wyrku... No może nie do końca uspokojona, bo mózgiem mym zawładnęła myśl, że maszyna owszem – przyjedzie, jednakże niesprawna, lub przynajmniej z uszkodzoną obudową... Nie spałam do pierwszej, bo moje dziecko stwierdziło, że woli się pobawić, o maszynie więc skutecznie zapomniałam...
Za to dzisiaj od samego rana. Ale że ja przyzwyczajona do nocnych wizyt kurierów, to czekałam spokojnie, ale tylko do 17 ;) O 19:30 dojechała, cała i jak na razie sprawna ;) Nie odkryłam co by mogło być popsute – miałam wrażenie, że ściegi, ale to przecież satynowe, kretynko, nie ta szerokość ściegu ;)
W pierwszym momencie byłam przerażona – nie wygląda to jak stary Łucznik... Wajchę od stopki ma gdzie indziej i  jest plastikowa – może to nie wada, nie wiem, zobaczymy jak poszyję :) Bałam się, że nauki będzie dużo, a to takie tam... ;) Ale moje subiektywne odczucia opiszę kiedy indziej, idę się jarać! Najważniejsze, że jest cicha. Może nie tak jak marzyłam, ale dużo cichsza od Łucznika :)

Reasumując – tak jak nie zaczyna się podróży w sztormie i nie podejmuje decyzji w gniewie, tak nie zamawia się  w piątek! Gniewka, zapamiętaj ;)

*) zdawałam matmę na maturze, więc wiem, że nie ma mniejszego i większego pół ;)


3 komentarze:

  1. Hm... skąd ja znam...
    31 sierpnia, czyli w sobotę, po długich i burzliwych namysłach, i które mi zajęły jakieś 30 sekund, postanowiłam od braci mniejszych, Chińczyków, zakupić lalkę w kawałkach.
    Większość części składowych już przyszła, ale nadal nie śpię po nocach, bo skoro dotychczas wszystko poszło dobrze, to na bank przy ostatniej przesyłce coś się zważy...
    Nie zdawałam matmy i wiem teraz, że większe pół życia byłam w błędzie, co do ułamków;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No to teraz się będzie działo!

    OdpowiedzUsuń